piątek, 28 marca 2014

Nowe światło na powstawanie pierścieni

Od dawna w świecie naukowym zakładano, wszelako bez jakichkolwiek bezpośrednich dowodów, że pierścienie, jak np planetarne, są wynikiem działania grawitacji, ich występowanie jest więc uzależnione od dużej masy ciała centralnego. Z kolei zwolennicy Kosmologii Plazmy widzą w tym zjawisko plazmowe - przynajmniej częściowo, które powstaje w odpowiednich warunkach elektrycznych, a niekoniecznie uzależnione jest od masy ciała.

Kto ma rację - zwolennicy fizyki plazmowej, czy konserwatywna większość, sponsorowana z podatków? Już na początku XX wieku wykazano eksperymentalnie, że pod wpływem elektromagnetyzmu, pierścienie mogą się utworzyć wokół dowolnie małego ciała (w tym przypadku była to żelazna kulista terrella, o średnicy około 10cm).

Na dniach ukazał się bardziej bezpośredni dowód - serwisy informacyjne doniosły, że wewnątrz naszego Układu Słonecznego odkryto wyjątkowe ciało niebieskie - planetoidę z dwoma pierścieniami.

Odkrycie to jasno pokazuje, że nie tylko ciała o pasie rzędu planetarnego może mieć pierścienie. Sami odkrywcy byli bardzo zaskoczeni. Rzeczona asteroida ma jedynie 248 km średnicy. Nie mogły one powstać grawitacyjnie. Jak zatem?

Źródła do artykułów i informacji prasowych można łatwo znaleźć w dużej ilości, wpisując w pole wyszukiwania google frazy asteroid with rings. Poniżej wymienię dwa przykładowe adresy: CNN, National Geographic.

czwartek, 13 marca 2014

Wybuch gazu


Obraz ten pokazuje trójwymiarową wizualizację obserwacji teleskopu ALMA zimnego tlenku węgla w pobliskiej galaktyce gwiazdotwórczej, NGC 253 (Galaktyka Rzeźbiarza). Oś pionowa pokazuje prędkość, a pozioma pozycję w centralnej części galaktyki. Kolory reprezentują intensywność emisji zarejestrowanych przez ALMA, gdzie różowy oznacza najsilniejsze,a czerwony najsłabsze. Prawa: ALMA (ESO/NAOJ/NRAO)/Erik Rosolowsky

27 luty 2014

Duży radioteleskop ALMA, znajdujący się w Chile, odkrył falujące kolumny gazu, które uciekają siłom grawitacyjnym, które z kolei uwięziły by je w nowych gwiazdach. Rozmiar Galaktyki Rzeźbiarza zależy od wyniku.

Oczywiście pod warunkiem, że formowanie się gwiazd nie jest tak bardzo kwestią gazu i masy, a funkcją gęstości prądu i plazmy. W Elektrycznym Wszechświecie, siła skurczu z prądu Birkelanda ciągnie pobliską materię i ściska ją w gęstsze włókno. Takie coś zachodzi w kanale wyładowania w piorunie.

W skali galaktycznej, międzygwiezdny piorun może potrzebować tysięcy, a nawet milionów lat na przebycie swojej drogi. Może być nawet częścią stałego obwodu. Fluktuacje i niestabilności w kanale prowadzą do powstawania warstw podwójnych, supłów i komórek, z których niektóre mogą później stać się gwiazdami. Studiowanie rozkładu gazu, lub w tym przypadku plazmy, daje niewielkie podstawy do przewidywania liczby gwiazd, które z tego powstaną.

Alberto Bollato, wiodący autor publikacji, w której ogłoszono odkrycie, powiedział: Możemy jasno po raz pierwszy zobaczyć masywną koncentrację zimnego gazu, wyrzucanego przez rozszerzające się powłoki intensywnego ciśnienia z młodych gwiazd. Ilość gazu, jaką zmierzyliśmy, daje bardzo dobry dowód, że pewne rosnące galaktyki wydmuchują więcej gazu, niż przyjmują.

Dr Bollato nie trzymał języka za zębami przy tej wypowiedzi, aczkolwiek mądrze było go tam trzymać. To, co jasno widzimy, to komputerowe tłumaczenie sygnałów radiowych w obraz zaprogramowany dla ludzkiej interpretacji. Gaz został nie tyle zmierzony, co policzony, z wieloma założeniami, a niewieloma obserwacjami. Nauka nigdy nie jest tak jasna jak twierdzą oświadczenia prasowe.

Przypisywanie rozszerzającym się komórkom miana ciśnienia młodych z gwiazd przeczy niekwestionowanym założeniom, osłabionych już przez nazwanie plazmy gazem. Ścisła nauka wymaga zawsze istnienia w obwodzie dodatkowego pytania: Co by to mogło być innego?. W przypadku plazmy, pierwszym założeniem byłyby rozszerzające się komórki, stworzone przez siły elektromagnetyczne w pętlach prądów. Gwiezdnym odpowiednikiem byłyby koronalne wyrzuty masy.

Współautor publikacji, Fabian Walter, odnotował, że zimny gaz jest niemal doskonale równoległy z krawędziami poprzednio zaobserwowanego gorącego, zjonizowanego i wypływającego gazu. Gorący, zjonizowany gaz, płynący w tej samej kolumnie z zimnym, obojętnym gazem, musi spełniać prawa termodynamicznego skrętu. Czy ludzie, którzy zaprzeczają separacji ładunków w kosmosie proponują nam rodzaj termicznej separacji w kosmosie?

Rozpoznając, że mieszanina ta jest plazmą, rozwiązującą zagadkę, Hannes Alfvén, sławny eksperymentator i inżynier plazmowy (odrzucił pseudonim naukowca), wielokrotnie ostrzegał naukowców, że ich uproszczone modele plazmy są błędne. W prawdziwej plazmie, temperatura elektronów często była jeden lub dwa rzędy wielkości większa do temperatury gazu, ze średnią temperaturą jonów.

Pole elektryczne, będące równoległe do magnetycznego - stanowiące definicję charakterystyki prądu Birkelanda - przyspiesza elektrony bardziej od protonów, a także niż atomy obojętne (w teoriach konwencjonalnych, prędkości cząstek, nawet te spowodowane polem elektrycznym, są zwykle konwertowane na temperaturę, tak jak te spowodowane kolizjami). Elektrony spiralują w polu magnetycznym i emitują fale promieniowanie synchrotronowe. Promienie rentgena w kolumnach najprawdopodobniej oznaczają obecność ultra gorących elektronów.

Pole elektryczne jest niemal niemożliwe do wykrycia bez wysłania w badany rejon sondy. Znacznie łatwiej jest z polem magnetycznym. Mapa magnetyczna galaktyki Rzeźbiarza powinna ujawnić pola magnetyczne równoległe do tych kolumn.

Mel Acheson

Link do oryginału: http://www.thunderbolts.info/wp/2014/02/27/blast-of-gas-2/

środa, 12 marca 2014

Córki Plejona


Włókniste struktury w M45 (NGC 1435), gwiezdna gromada Plejady. Prawa: David Lane/NASA.

26 luty 2014

Czy kompresja gazu rodzi gwiazdy?

Plejady to przypuszczalnie znany wielu ludziom widok, na zimowym niebie widać je na całym świecie. Zawierają ponad 1000 gwiazd, aczkolwiek gołym okiem widać tylko 14. Są znane przypuszczalnie od tysięcy lat, szczególnie odkąd nadano im nazwę z greckiej mitologii: "siedem sióstr", córek tytana Atlasa.

Ostatnie obserwacje wskazują, że Plejady znajdują się w chmurze zjonizowanego gazu i pyłu, o którym zgodne grono astronomów mówi, że wyewolułował z biało-niebieskich super olbrzymów, które wybuchły miliony lat temu. Gwiezdne eksplozje skompresowały gaz i pył w pobliskich regionach, inicjując formowanie się innych jasnych gwiazd, w tym również tych w Plejadach. Astronomowie wierzą, że w mierzącym 2000 lat św. pierścieniu gwiazd, zwanym Pasem Gould'a, znajduje się wiele mgławic, jak Obłok Molekularny Oriona, mgławica Pluskwa, oraz szereg gromad gwiezdnych, między innymi w konstelacji Skorpiona.

Astronomowie sądzą, że powodem zakotwiczenia w zjonizowanej chmurze otaczającej Plejady wąsatych formacji jest ciśnienie od promieniowania gwiazd, pchającego małe drobinki pyłu. Mniejsze cząstki doświadczają większego odpychania niż większe, zgodnie z prawem bezwładności.

W poprzednich artykułach z serii Zdjęcie Dnia, argumentowano, że mgławice i formacje gwiazd nie są wynikiem kompresji, fal uderzeniowych, koalescencji czy innych grawitacyjnocentrycznych modeli, którymi przesiąknięta jest współczesna astronomia. Mówi się, że gwiazdy w celu utworzenia się potrzebują chłodnego gazu, w przeciwnym razie energia cieplna wytworzona podczas jego kompresji wytworzy zbyt duże ciśnienie odśrodkowe, aby zaszły domniemane reakcje termojądrowe, potrzebne do "zapłonu" gwiazdy. Mówi się, że mgławice świecą, ponieważ odbijają światło pobliskich gwiazd, ich kolor zmienia się wraz z pierwiastkami w tychże gwiazdach.

Dominujące teorie astronomiczne nie podają adekwatnego mechanizmu formowania się mgławic oraz ich energetycznych emisji. Nie tłumaczą one, jak gwiazdy wyrzucają swoje zewnętrzne warstwy, powodując kompresowanie się gazu i tworzenie innych gwiazd. Powodem jest brak wiedzy, że mgławice nie składają się z gazu, zimnego czy gorącego, lecz z plazmy.

Około 75% materii międzygwiezdnej (ISM) składa się w wodoru (molekularnego lub atomowego), a resztę stanowi hel. ISM tworzą częściowo obojętne atomy i molekuły, ale część zawiera naładowane cząstki. Jeśli porcja pyłowego obłoku gazu jest zjonizowana, w sąsiednich regionach powstaje rozdzielenie ładunków, tworząc plazmę.

Kiedy plazma porusza się przez chmurę pyłu i gazu, powstaje pole elektryczne i przepływ ładunków. Elektryczność, poruszając się przez jakąkolwiek substancję, powoduje powstanie pola magnetycznego, które powoduje z kolei przyleganie i obkurczanie prądu. Pola te tworzą coś, co zwane jest czasami linami plazmy, zwanymi inaczej jako prądy Birkelanda.

W Elektrycznym Wszechświecie, plazma i pole magnetyczne formują elektryczne gwiazdy poprzez ogromne, rozproszone prądy Birkelanda, które zasilają galaktykę, powstrzymując plazmę przed rozproszeniem się wewnątrz jej długiej na lata świetlne helisy. Kiedy gęstość ładunku elektrycznego wewnątrz stanie się wystarczająco wysoka, plazma zacznie się żarzyć i kurczyć w plazmoidy, które mogą się stać gwiazdami.

Jeśli natężenie elektryczności jest małe, a chmura plazmy zawiera pył, w mgławicy świecą tylko gwiazdy, w wyładowaniu łukowym. Gdy natężenie to jest większe, jak w M45, włókna, dżety i otaczający gaz również świecą. Oczywiście, pył może odbijać światło od pobliskich gwiazd, włókna Plejad oraz komórkowe zachowanie jest charakterystyczne dla plazmy w eksperymentach laboratoryjnych.

Stephen Smith

Link do oryginału: http://www.thunderbolts.info/wp/2014/02/26/daughters-of-pleione/

Włochaty Wszechświat


NGC 2020 (z lewej) oraz NGC 2014 (z prawej) w Wielkim Obłoku Magellana. Prawa: ESO

25 luty 2014

Popularne wzmianki o mgławicach z reguły pomijają ich "włochatą" strukturę. Ponieważ grawitacja nie potrafi wytwarzać długich, równomiernie rozłożonych włókien materii, astronomowie o nich nie mówią. Być może w ogóle ich nie widzą.

Mgławica podwójna znajduje się Wielkim Obłoku Magellana, małej, nieregularnej galaktyce, którą traktuje się jako satelitę Drogi Mlecznej. Konwencjonalne wyjaśnienie jest takie, że obie mgławice są rzeźbione przez potężny wiatr gwiazdowy, z bardzo gorących, młodych gwiazd, promieniujących również w gaz, który zaczyna jasno świecić.

Czerwone światło w mgławicy po prawej pochodzi ze zjonizowanego wodoru. Światło niebieskie z mgławicy po lewej emituje zjonizowany tlen. Kluczowe słowo w tym opisie, to zjonizowany. Konwencjonalny opis nazywa zjonizowany tlen i wodór gazem. Nie patrząc (lub myśląc) dalej, konwencjonalni astronomowie stosują równania gazu i grawitacji do swojego pierwszego wrażenia.

Ale czekajcie: skoro tlen i wodór są zjonizowane, to są plazmą, nie gazem. Badania eksperymentalne (w odróżnieniu od teoretycznych rozważań matematycznych, opartych na pierwotnych zasadach (czytaj: założeniach)) pokazują, że plazma w otwartych układach tworzy prądy elektryczne. Są one zwane prądami Birkelanda. Mogą się one samo-organizować w komórki lub włókna. Eksperymenty laboratoryjne pokazują tą tendencję plazmy do rozdzielania się na wiele równoległych pasm równo odległych prądów.

Te włókna, a także ich pęki, często owijają się wokół siebie, tworząc fale warkoczy plazmowych. Czerwona mgławica rozrzuca swoje włosy w przestrzeń. Niebieska skręca je w pierścień. Gdybyś mógł włożyć palce w te włosy, poczułbyś ich elektryczną naturę.

Konwencjonalnie, gaz uważa się za jonizowany przez "gorące" promieniowanie z pobliskich gwiazd. W Elektrycznym Wszechświecie, plazma jest w stanie żarzenia, ponieważ gęstość prądu jest dostatecznie duża. Mgławice są kosmicznymi odpowiednikami świateł neonowych. Mgławice i gwiazdy są obciążeniem dla międzygwiezdnego prądu Birkelanda, który je napędza.

Mgławice nie są jedynymi obiektami z włosami. Włochate struktury znajdowane są wszędzie we Wszechświecie. Należą do nich korona słoneczna i ramiona galaktyk, komety, a także ogon Wenus (sznurkowate rzeczy, jak nazywa je NASA). Elektryczny Wszechświat to włochaty Wszechświat.

Mel Acheson

Link do oryginału: http://www.thunderbolts.info/wp/2014/02/25/the-hairy-universe-2/

Słoneczna supernowa


Obraz złożony, zrobiony przez teleskopy Herschel (czerwony) oraz Hubble (niebieski), przedstawiający mgławicę Krab. Prawa: ESA/Herschel/PACS/MESS Key Programme Supernova Remnant Team; NASA, ESA and Allison Loll/Jeff Hester (Arizona State University)

24 lutego 2014

Jak supernowe łączą się ze Słońcem?

7 czerwca 2011 doszło na Słońcu do największego wybuchu plazmy, jaki zarejestrowało Solar Dynamic Observatory (SDO). SDO wystartowało 11 lutego 2011 na orbitę geosynchroniczną, mając w planach pięcioletnią misję. Posiada możliwość obserwowania Słońca w wielu długościach fali, włączając w to daleki ultrafiolet. Wyposażone jest również w sejsmologiczną i magnetyczną aparaturę obrazującą, mogącą mapować dane pola magnetycznego.

Słoneczne pole magnetyczne jest trudne do wykrycia. Nawiązując do wypowiedzi dr Davida Longa z UCL Mullard Space Science Laboratory: ...atmosfera Słoneczna posiada pole magnetyczne około dziesięciokrotnie słabsze niż zwykły magnes sztabkowy. Aczkolwiek, kiedy dochodzi do sytuacji takiej, jak CME z czerwca 2011, astrofizycy mogą użyć zwiększonej siły pola magnetycznego do dokładniejszego mapowania procesów słonecznych.

Jak proponuje teoria Elektrycznego Wszechświata, Słońce jest dodatnią elektrodą zasilaną polami elektromagnetycznymi, które przenikają galaktykę. W najdalszym limicie wyładowania koronalnego, miliony kilometrów od powierzchni, znajduje się ujemnie naładowany region, zwany heliosferą: warstwa podwójna, która izoluje komórkę słoneczną od otaczającej ją plazmy galaktycznej. Różnica woltażu pomiędzy Słońcem a galaktyką, zachodzi w warstwie podwójnej, lub arkuszu heliopauzy. Wewnątrz heliopauzy obecne jest słabe, ale stałe pole elektryczne, skoncentrowane na Słońcu. Ponieważ pole elektryczne Słońca jest słabe, jego pole magnetyczne jest również słabe.

Na nieszczęście, NASA nie traktuje Słońca w ujęciu elektrycznym. Zamiast tego, niedawne ogłoszenie prasowe pełne jest opisów pól lub dynamiki płynów, jak gdyby Słońce było ogromną kroplą oleju, drgającą w przestrzeni. Masywne CME oraz następujący po nim elektromagnetyczny transport plazmy określono jako "krople atramentu padające na wodę" oraz "wspaniały przykład mieszanki światła i ciężkiej cieczy". Konkluzje są takie, że plazma podlega niestabilności Rayleigh'a-Tylora.

Mówi się, że mgławica Krab jest pozostałością po gwieździe, która eksplodowała w 1054 roku n.e. Ponieważ uważa się, że powstałe włókna również wykazują obecność niestabilności Rayleigh'a-Tylora, analitycy misji SDO uważają, że te dwa zjawiska są podobne. Materia bardziej gęsta, niż średnia gęstość mgławicy Krab, jest uważana za "spadającą z powrotem" w rozrzedzony gaz i pył. Jak olej spadający przez wodę, cięższy materiał rozgałęzia się.

Jak stało w wielu poprzednich artykułach z serii Zdjęcie Dnia, supernowe, mgławice i CM są zjawiskami elektrycznymi, nie podlegające samym tylko efektom kinetyczno grawitacyjnym. Plazma zachowuje się w sposób nieznany większości ludzi. Jest zupełnie różna od gazu. Ponieważ ok 90% światła emitowanego z mgławic planetarnych (jak mgławica Krab) pochodzi ze zjonizowanego tlenu, powinny być one rozpoznane jako tlenowe tuby wyładowaniowe, podobne do lamp neonowych.

CME pokazują, że wybuchy słoneczne połączone są polem magnetycznym, sięgającym tysięcy kilometrów. CME zwykle wyrzuca plazmę o masie milionów ton w Układ Słoneczny. Sygnaturą wyrzutu CME jest zwiększenie się jasności i częstotliwości zórz polarnych na Ziemi. Dzieje się tak, gdyż wyrzut składa się z naładowanych cząstek, przyciąganych przez ziemskie bieguny magnetyczne. Zauważano niektóre CME, które opuszczały Słońce z niezwykłym przyspieszeniem, zmierzono prędkości dochodzące do 70 000 km/s.

Aczkolwiek słoneczne pola elektryczne i magnetyczne są słabe, samo Słońce jest ogromne, co oznacza, że siły elektromagnetyczne mogą działać z wielkim impetem. Pole magnetyczne ściska prądy elektryczne we włókna, które owijają się wokół siebie, formując warstwy podwójne. Warstwy podwójne pojawiają się, gdy prąd porusza się przez plazmę, powodując pojawianie się niedaleko siebie regionów naładowanych przeciwnie. Pojawia się między nimi pole elektryczne, przyspieszające naładowane cząstki. Czasami, energia nagromadzona w takiej warstwie podwójnej jest katastrofalnie uwalniana w "wybuchu Langmuira". Wybuchy te są tym, co widzimy w słonecznych rozbłyskach i CME.

Być może elektryczność płynąca przez mgławicę Krab powoduje te same zjawiska, które rejestruje SDO. Zamiast nuklearnej furii, inicjującej CME oraz termonuklearnej eksplozji tworzącej mgławicę Krab, oba te ciała niebieskie powinny być rozpatrywane na gruncie fizyki plazmy.

Stephen Smith

Link do oryginału: http://www.thunderbolts.info/wp/2014/02/24/solar-supernova/

piątek, 7 marca 2014

Stała powierzchnia Słońca - obserwacje

Słońce - założenia, obserwacje i wczesne interpretacje

Po wielu konwersacjach z ludźmi z NASA, Stanfordu i Lockheed-Martin, oraz na podstawie zdjęć, które pobrałem ze strony Solar ans Astrophysics Laboratory, należącego do Lockheed-Martin, wierzę, że potrafię wyjaśnić, dlaczego kilka prostych błędów koncepcyjnych utrudnia badania nad warstwami Słońca.

Projekt Trace wystartował z bardzo ważną misją naukową, lecz również z bardzo niefortunnym założeniem. Satelita race został zaprojektowany specjalnie do badania "regionu przejściowego", w którym temperatury rosną z tysięcy do milionów stopni. Ponieważ filtry 171Å, 195Å i 284Å są czułe na zjonizowaną plazmę żelaza, w zakresie milionów stopni, zawsze zakładano, że wymiana ciepła ma miejsce w chromosferą o 12 000 stopni, a przeszło miliono stopniową koroną. Początkowym założeniem w sposób naturalny wywodzi się z wiary, że każde zdjęcie zrobione w widmie jonów żelaza przedstawia obraz "najprawdopodobniej" pochodzący ze strefy pomiędzy chromosferą a koroną. Założenie takie istniało, zanim jeszcze wystrzelono satelitę. Mając dostęp do dwu wymiarowych obrazów, trudno jest je sfalsyfikować lub potwierdzić.


Cztery warstwy Słońca w umownych kolorach.

Choć może się to wydawać logicznym założeniem, nie jest ono dobre na początek. Ta animacja z NASA demonstruje, że pętle koronalne, oraz ogrzana plazma zawarta wewnątrz pętli, ma swoje źródło głęboko pod widoczną fotosferą, nie ponad nią. Założenia Lockheed o lokalizacji regionu przejściowego doprowadziło do wielu błędów koncepcyjnych w NASA i Lockheed-Martin, trwających do dzisiaj. Dowody pochodzące z Lockheed-Martin z ostatnich kilku lat sugerują, że elektryczność odkrywa bardzo kluczową i witalną rolę w koronalnych wyrzutach masy. Oznacza to, że to raczej elektryczność, a nie korona, jest źródłem ciepła tych emisji, w przeciwieństwie do tego, co wpierw zakładano. Niedawne dowody heliosejsmologii ze Stanfordu obecnie potwierdzają, że warstwa przejściowa istnieje na 0,995 promienia pod widzialną fotosferą.


"Oficjalne" uszeregowanie warstw wg NASA, które przeczy prawom fizyki. Od kiedy żelazo pływa na powierzchni helu?

Różne długości fal światła, odbieranego przez satelity i stacje naziemne, ujawniają nam bardzo szczególną warstwę Słońca, bazującą na fizycznym składzie i strukturach, które widzimy w tych różnych widmach. Z tych różnych filtrów i długości fal możemy wywnioskować, że istnieją co najmniej 4 zewnętrzne warstwy Słońca, każda z własnym zestawem właściwości, wzorem emisji fotonów, własnymi charakterystykami i teksturami. Przykłady tych warstw i ich tekstur widać na górnej ilustracji. Pierwsze i drugie zdjęcie pochodzą z Lockheed-Martin (...).

Trzy z tych warstw są całkiem dobrze poznane i przestudiowane. Mają bardzo unikalne i łatwo rozpoznawalne "powierzchnie" oraz charakterystyki. Na przykład, granularna powierzchnia fotosfery, reprezentowana przez zielone płaszczyzny na dwóch pierwszych obrazach, jest dobrze znana i obserwowana przez naziemne teleskopy. Jest to warstwa wysyłająca widoczne przez nas światło. Emituje światło widzialne poprzez frędzle penumbry. Mozna nawet zobaczyć je z boku, na obrzeżach plam słonecznych. Chromosfera (warstwa niebieska) również jest dobrze znana i rozpoznawalna dzięki swoim "teksturom" powierzchniowym. Emituje fotony w widmie jonów helu. Ponieważ warstwa ta jest lżejsza i cieplejsza od fotosfery, leży nad nią. cienka warstwa wodorowej korony również jest dobrze udokumentowana, a na zdjęciach widać ją na czerwono/pomarańczowo.

Tym niemniej, warstwa żółta jest znacznie mniej poznana, a na drugiej ilustracji ułożona w złym miejscu. Ta przejściowa warstwa została dopiero niedawno odkryta, dzięki filtrom satelitów TRACE i SOHO, czułym na emisje jonów żelaza. Tylko w ostatnich miesiącach heliosejsmologia pokazała "warstwę przejściową", zalegającą pod widoczną fotosferą. Do tej pory elektryczna aktywność tej warstwy widać było jedynie w emisji jonów wodoru. Ale teraz możemy zobaczyć to samo, jak i znacznie więcej, w emisjach jonów żelaza.


Zasada promieniowania ciała doskonale czarnego sugeruje, że temperatura powierzchni jest znacznie niższa, niż w łukach. Powierzchnia w tle jest ciemna, sugerując niższą temperaturę, podczas gdy pewne miejsca pokazują koncentrację przepływu ciepła w łukach elektrycznych. Czerwone strefy nie są, i nie mogą być, najchłodniejszymi w tej warstwie, jak sugeruje Lockheed-Martin. Najwyraźniej Lockheed-Martin nie jest zaznajomiony z koncepcją ciała doskonale czarnego. Jak widzimy na zdjęciu po lewej, najjaśniejsze i najgorętsze elementy odpowiadają czerwonym strefom na zdjęciu po prawej. Jasna poświata z lewej czyli czerwone strefy najgorętszymi, nie najchłodniejszymi, jak twierdzi Lockheed-Martin.

Jedną z pierwszych rzeczy, jakie musimy ustalić, to z czego jest złożona nasza warstwa, oraz gdzie jest położona w stosunku do pozostałych trzech. Druga ilustracja przedstawia "oficjalne" uszeregowanie warstw, przyjęte przez NASA, Stanford i Lockheed-Martin. Uszeregowanie to oparte jest na założeniu ze strony NASA, że fotony, które widzimy jako wychodzące z łuków elektrycznych, w widoczny sposób strumieniujących z tej warstwy, muszą być podświetlane od spodu przez słoneczną fotosferę, lub pochodzić spod powierzchni, z samej warstwy przejściowej. Opierają go również na założeniu pochodzącym od Lockheed-Martin, że ciepło związane z emisjami pochodzi wyłącznie z korony. Założenie owo jest tylko jedną możliwością. Musimy również dopuścić możliwość, że fotony, które widzimy, pochodzą z wewnątrz samych łuków, a cząstki ogrzewane są aktywnością elektryczną. Ponieważ NASA zawsze przypuszczało, że fotony z łuków muszą pochodzić raczej spod nich, niż z nich samych, oraz ponieważ nigdy nie spodziewali się odnaleźć stałej powierzchni Słońca, w niewłaściwy sposób umiejscowili tą żółtą warstwę. Sądzę, że mogę zademonstrować to w przekonujący sposób.

Na początek, ważne jest, żeby zrozumieć, że to światło, które widzimy, pochodzi z atomów żelaza, a bardziej konkretnie, z plazmy żelaza. Filtry 171, 195 i 284 angstromów zaprojektowano, aby widziały fotony z bardzo specyficznego rodzaj atomów, zwanych energetycznymi formami żelaza, dokładniej Fe IX, X, XII i XV. Ten sam filtr jest również czuły na jony wapnia w zakresie temperatur 2 milionów K, jak i jony żelaza w zakresie temperatur 10-20 milionów K. Szeroki zakres czułości temperaturowej wyklucza sytuację, w której ciemne miejsca są w rzeczywistości gorętsze, niż jasne. Program SERTS udokumentował całe widmo ferrytowych emisji jonowych, nie wspominając o jonach wapnia, magnezu, aluminium, krzemu, neonu oraz helu, w owych łukach. Dodatkowo, na uniwersytecie Maryland udokumentował temperatury sięgające w ekstremach do miliarda stopni.


Najgorętsze regiony, oraz największe emisje fotonów, mają miejsce w pobliżu aktywności elektrycznej wewnątrz łuków, a nie wokół na powierzchni czy gdzie indziej poza łukami. Ciepło jest więc wytwarzane przez aktywność elektryczna wewnątrz łuków, nie przez koronę. Użyty tutaj filtr czuły jest na temperatury do 20 milionów stopni. ciemne strefy powierzchni z pewnością nie są najgorętsze, skoro wiadomo, że fotosfera ma ok 6000 K. Miejscem koncentracji ciepła i fotonów są łuki, nie ciemne strefy pomiędzy nimi.

Ferryt to magnetyczna forma żelaza. Jest dobrze wiadomym, że żelazo jest dużo cięższe od wodoru, helu, neonu, krzemi i wapnia, będących warstwami fotosfery, chromosfery i korony. Jeśli atomy żelaza zostaną oderwane od powierzchni w aktywności słonecznego mchu, i zjonizowane w łuku elektrycznym, wtedy sama grawitacja sugeruje, że taka żelazna warstwa po prostu zatonęłaby i poszła pod spód, nie pływałaby nad lżejszymi warstwami plazmy. Zdaje się to być najbardziej niszczącym dowód przeciw oficjalnemu uszeregowaniu. Fakt, że na tych zdjęciach widzimy deszcz koronalny, również sugeruje, że żelazna plazma powraca na powierzchnię, gdy tylko łuk zaniknie.

Raczej trudno sobie wyobrazić, jak światło widzialne, po opuszczeniu fotosfery, może przejść przez strukturowaną warstwę ferrytowego wapnia (chłodzący magnes), aby jakoś dotrzeć do Ziemi. Trudno również pojąć, co utrzymuje tą warstwę żelaza w temperaturze dostatecznie niskiej, aby mogło przyjąć formę utrzymującej się prze dłuższy czas i obracającej się jednostajnie struktury, pomiędzy chromosferą a koroną.

Lockheed-Martin sugeruje, że za emisje żelaza odpowiada ciepło korony, bazując na fakcie, że aby zobaczyć te emisje, potrzebna jest temperatura milionów stopni. Jeśli jednak spojrzymy bliżej na względny rozkład ciepła, zauważymy, że ciepło uwalniające te fotony nie pochodzi z okolic żelaznych pętli, lecz z ich wnętrza. To oznacza, że odpowiedzialna za ciepło i emisje jest aktywność elektryczna samych pętli. To łuki elektryczne wytwarzają ciepło, które uwalnia te fotony, a nie korona, w przeciwnym razie obszar wokół nich byłby gorętszy, niż same łuki. Gdy popatrzymy na kolejny obrazek, który porównuje widok na 171 angstromach z rozkładem ciepła, powiązanym z aktywnością, jasno widzimy, że żelazna powierzchnia jest znacznie chłodniejsza, niż żelazo wewnątrz łuków. Obszary o największej aktywności elektrycznej odpowiadają obszarom o największej temperaturze. Jest to dokładna odwrotność tego, czego należałoby się spodziewać, gdyby to korona była źródłem ciepła tych emisji. W takim wypadku, spodziewalibyśmy się, że obszar pomiędzy łukami i wokół tej warstwy będzie gorętszy niż same łuki, a znacznie cieplejszy od warstwy żelaza. A tego nie widzimy. Powierzchnia jest ciemna. Szybkie sprawdzeni ujawnia również, że gdyby ta ciemna powierzchnia faktycznie miała miliony stopni, wówczas mechanika ciała doskonale czarnego sugerowałaby, że ciało wielkości Słońca emitowałoby bez przerwy około 3,45 × 1035 watów lub dżuli na sekundę. Porównajmy teraz tą liczbę z wyliczeniami na Wikipedii: 3,827 × 1026 dżuli na sek. To około dziewięć rzędów wielkości za dużo! Jeżeli jednak policzymy to dla temperatury fotosfery w ciemnych miejscach (5800K), otrzymamy "właściwy" rząd wielkości uwalnianej energii. Ciemne obszary pierwotnego zdjęcia 171 angstromów nie mogą być więc gorętsze niż najjaśniejsze obszary, inaczej usmażylibyśmy się jak frytki!


Widok w promieniach rentgena z Yohkoh nałożony z fotografią z Trace tego samego obszaru słonecznego mchu, pokazuje, że warstwa ferrytowa znajduje się pod fotosferą i chromosferą, nie ponad tymi warstwami, jak sugeruje Lockheed-Martin.

Zamiast widzieć względnie gorące tło naprzeciw chłodniejszych łuków i powierzchni, znaleźliśmy gorące łuki oraz chłodne otoczenie i powierzchnię. Jest to dokładne przeciwieństwo do tego, co przewiduje układ warstw wg Lockheed-Martin oraz dokładne przeciwieństwo ich wyjaśnień tego zdjęcia. Jeśli niebieska powierzchnia jest cieplejsza od łuków, wówczas świeciła by się intensywnie na zdjęciu po lewej. Zamiast tego, to czerwone i zielone obszary odpowiadają jaśniejszym strefom, a co za tym idzie, wyższej temperaturze. W ewidentny sposób ludzie z Lockheed-Martin nie zdają sobie w pełni sprawy z fizyki promieniowania ciała doskonale czarnego. Najjaśniejsze strefy na każdym czarnym ciele odpowiadają najwyższej temperaturze. Fakt, że powierzchnia pozostaje ciemna zarówno na zdjęciach z Johkoh jak i Trace oznacza, że jest ona chłodna. Wiemy, że powierzchnia fotosfery posiada zaledwie 6000K, o wiele za mało, żeby emitować fotony z jonów żelaza o tej długości fali. Tylko żelazo w samym łuku podgrzewane jest do milionów stopni.

Praca Nicklasa Ecklanda obiecuje odpowiedzieć na pytanie o skład powierzchni tych warstw. Obecność wapnia w chromosferze sugeruje, że powierzchnia ferrytowa jest rodzajem wapniowego ferrytu, ze wszystkimi jego nieczystościami (magnez, chrom, mangan, aluminium), pomocnymi (? - tłum.) w zachowaniu stabilności struktury w wysokich temperaturach.


Mamy tutaj złożony obraz z Lockheed-Martin, potwierdzający wizualnie, że podstawa łuku znajduje się pod chromosferą oraz fotosferą. Zauważmy, że "czubek" łuków, widziane w paśmie 171 angstromów, "przewiercają się" przez powierzchnię plazmy fotosfery i chromosfery. Możemy również zobaczyć sporo zielonej aktywności elektrycznej, zachodzącej pod powierzchnią warstw plazmy. Ten obraz potwierdza poprzedni obraz kompozytowy. Oba demonstrują, warstwa przejściowa na obrazach SOHO i TRACE, gdzie rozpoczynają się łuki, zlokalizowana jest pod powierzchnią fotosfery.

Fotosfera zachowuje się dokładnie jak odprowadzacz ciepła, transportując ciepło z pod spodu ku powierzchni. Ta część jest znana i udokumentowana. Jedyne pytanie, jakie pozostaje, to jak "chłodny" jest spód fotosfery, oraz gdzie znajduje się punkt topnienia ferrytowego wapnia, biorąc pod uwagę grawitację i pole magnetyczne na powierzchni Słońca.

Praca Nicklasa Ecklanda sugeruje, że możliwe jest wyjaśnienie skupionej i zorganizowanej powierzchni ferrytowego wapnia, która utrzymuje się jako stała struktura tam, gdzie temperatury dochodzą do dwóch tysięcy stopni. Takie warunki mogą istnieć na spodzie fotosfery. Tym niemniej prawie niemożliwe jest możliwe wytłumaczenie istnienia takiej stałej struktury w środowisku 12 tysięcy stopni, jak wymaga tego "oficjalne" uszeregowanie!

Następna grupa dowodów dotyczy długowieczności poszczególnych warstw w porównaniu z innymi. Fotosfera i chromosfera są bardzo aktywnymi warstwami, złożonymi głównie z wodorowej i helowej plazmy. Zmieniają się one dramatycznie przez okres kilku minut. Z drugiej strony, materiał ferrytowy wydaje się być bardzo stabilny, trwały, oporny na ciepło, mniej skłonny do zmian pomiędzy momentami obserwacji. Aczkolwiek, jak zademonstrowano na zdjęciach przedstawiających mech słoneczny, warstwa ta jest bardzo aktywna. Jednak mimo to potrafi być bardzo stabilna, przez długi czas, jak na warunki słoneczne. Trzecia i czwarta zielona fotografia zostały zrobione z filtrem 171 angstromów. Na górnym obrazku warstwa ta reprezentowana jest na żółto. Tutaj jest wideo przedstawiające tą warstwę, oraz jej aktywność, z użyciem filtra 171 angstromów, obrobione metodą różnicową.


Mamy tu oczywistą strukturę, na lewo od centrum fali rozchodzącej się po fotosferze. Obraz ten dobrze współgra z odkryciami heliosejsmologii, dotyczącymi zmiany gęstości na głębokości 4800 km od powierzchni fotosfery. Struktury te mogą być widoczne nawet w tej warstwie, jako płycizny pod powierzchnią. Obraz ten został utworzony przez dr Aleksandra Kosowiczewa przy pomocy systemu obrazowania dopplerowskiego na pokładzie pojazdu SOHO.

Na dole widzimy dwie osobne stop klatki, zrobione z filtrem 171 angstromów w odstępie dwóch minut i trzydziestu sekund. W centrum każdego z nich widać wyraźny obrys struktury podobnej do krateru, której kształt przez te dwie i pół minuty prawie się nie zmienił. W słonecznych warunkach, dwie i pół minuty to wieczność. Górne warstwy Słońca są bardzo dynamiczne. Skorupiaste górne warstwy lekkiej chromosfery i granularna powierzchnia fotosfery zmieniają się gwałtownie i dynamicznie, nie mogąc odtworzyć tych solidnie wyglądających struktur. Gdziekolwiek te struktury występują, są one niezwiązane ani z fotosferą, ani z chromosferą, o czym NASA dobrze wie, odkąd określiła te warstwy osobno. Ten rodzaj ciągłości struktury przez okres dwóch i pół minuty po prostu nie do odnalezienia w płynnych, górnych warstwach fotosfery i chromosfery. Warstwy te są gazową plazmą, będącą w ciągłym przepływie i zmieniającą się gwałtownie z biegiem czasu. Tylko sama warstwa powierzchniowa posiada ten rodzaj stabilności, a nawet dla powierzchni dwie i pół minuty to bardzo długi czas!

Kolejna wskazówka, że istnieje poważny problem z oficjalnym uszeregowaniem warstw, pochodzi z satelity Yohkoh. Obraz "słonecznego mchu" na stronie domowej tej witryny, powstał przez nałożenie obrazu z filtra 171 angstromów z satelity Trace oraz obrazu rentgenowskiego z Yohkoh. Na zdjęciu tym istnieją trzy odrębne warstwy. Jest warstwa spodnia, w której występuje "mech", będąca "powierzchnią" (oznaczona na żółto na górnych zdjęciach), emitująca łuki, leżącą u ich podstawy. Jest tam obecny "chłodniejszy" niebieski region, przecinany łukami, które nie emitują promieni rentgena, po którym następuje warstwa o wyższym poziomie energii, widoczna dla Yohkoh, i oznaczona na żółto.


Utworzona w neonowej warstwie włókien penumbry dziura ukazuje poniżej warstwę krzemową oraz powierzchnię. Mamy ogromne pęknięcie w ferrytowej warstwie wapnia, które powoduje wznoszenie się warstwy krzemu przez neonową. Gdy tylko okolica ostygnie, krzem przestanie się wznosić a dziura w neonie się zamknie.

Obraz ten demonstruje, że uszeregowanie, którego używa NASA, jest po prostu niewłaściwe. Możemy na nim zobaczyć, że słoneczny mech znajduje się w spodniej warstwie powierzchniowej, z której wychodzą łuki. Łuki wędrują przez chłodniejszą, grubszą, niebieską warstwę fotosfery, i nie są wówczas widoczne dla Yohkoh. Gdy znajdą się w gorętszej, cieńszej chromosferze, otrzymują ciepło i zaczynają promieniować miękkim rentgenem, widocznym dla Yohkoh. Gdyby warstwa słonecznego mchu leżała nad fotosferą, jak wierzy NASA, nie mielibyśmy dwóch dodatkowych osobnych warstw, przez które przechodziłyby łuki. Jeżeli jednak warstwa solarnego mchu znajduje się pod spodem, fotografie nabierają sensu. Łuki przechodzą przez grubszą, chłodną fotosferę, po czym ogrzewają się w chromosferze. Fotografie wyraźnie pokazują błąd w uszeregowaniu NASA.

Drugie poważne nieporozumienie dotyczy obrazowania dopplerowskiego oraz koncepcji poruszającej się masy, oraz jak poruszająca się masa odzwierciedla stałe powierzchnie na obrazach dopplerowskich. System obrazowania dopplerowskiego, używany przez NASA, jest w pełni zdolny do pokazania nam nie tylko dwuwymiarowego obrazu, zgodnego z teorią gazową, ale w rzeczywistości pokazuje on wszystkie trzy wymiary od powierzchni. Ponieważ NASA zakłada, że Słońce nie posiada stałej powierzchni, która mogłaby odbijać z powrotem obrazy dopplerowskie, więc po prostu nie rozgląda się na takimi wzorami. Wideo przedstawiające tsunami zrobione zostało przez aparaturę pokładową statku SOHO. Jasno uwidacznia ono stałe, nieregularne, poszarpane struktury poniżej płynnej plazmy fotosfery. Możemy zobaczyć, i widzimy, płaski grzbiet o postrzępionych bokach, który pozostaje zwarty pomiędzy klatkami. Struktura ta blokuje poruszającą się masę. Jest to możliwe tylko wówczas, jeśli jest ona stała. Używając obrazowania dopplerowskiego zrobiono zdjęcia wielu powierzchni, i w rzeczywistości twarda powierzchnia Słońca jest widoczna na obrazach dopplerowskich, przedstawiających tsunami. Wideo to pokazuje również, że NASA szereguje te warstwy niepoprawnie, gdyż pod fotosferą, w której rozchodzą się fale, znajduje się coś stałego. Fotosfera po prostu nie może być spodnią warstwą, a to wideo dostarcza nam na to bezpośredniego dowodu.


Trace sfotografował ferrytową powierzchnię przy użyciu filtra 171 angstromów w odstępie dwóch i pół minuty. Bardzo niewiele się zmieniło przez ten czas.

Ostatnią pomyłką jest naukowa tradycja. Model gazowy pochodzi z bardzo ograniczonych obserwacjach Galileusza. Obserwacjach zrobionych cztery stulecia temu, przy pomocy prymitywnego teleskopu. Od tego czasu środowisko naukowe próbowało i zawodziło w wyjaśnieniu aktywności Słońca w oparciu o model gazowy. Przez cały ten czas nie wyjaśniono w pełni łuków słonecznych, przyczyny rozbłysków, zmian w plamach, mchu słonecznego, 11 letniego cyklu plam etc.

Wszystko, co zaprezentowałem na tej stronie, jest całkowicie oparte na obserwacjach z sześciu różnych satelitów, wartych miliony dolarów, jak również z obserwacji naziemnych i analizy spektralnej programu SERTS. Przy pomocy modelu stałej powierzchni wyjaśniłem wiele z rzeczy, jakie zachodzą na Słońcu, znacznie lepiej, niż byłbym w stanie to zrobić trzymając się naukowej tradycji oraz teorii gazowego modelu Słońca.


TRACE zarejestrował te same struktury powierzchni dwie i pół minuty po wykonaniu pierwszego zdjęcia. Niewiele się zmieniło. Jeśli taka stała powierzchnia ferrytowa znajduje się pomiędzy fotosferą a Ziemią, nigdy nie zobaczylibyśmy światła słonecznego! Byłoby one blokowane przez ferryt.

Gdy tylko pozwoliłem, żeby to obserwacje były moim jedynym przewodnikiem, oraz zaufałem technologii satelitarnej, wszystko się zmieniło. Dzięki obserwacjom znalazłem model, który może wyjaśniać, i wyjaśnia dość dobrze zachowanie Słońca. Wierzę więc, że model stałej powierzchni jest daleko lepszy od obecnego, modelu gazowego, modelu mającego 400 lat, nie tłumaczący w zasadzie niczego o Słońcu.

Rozważmy następującą rzecz: zużyłem dużo czasu i zachodu w celu wyjaśnienia na tej stronie całego zakresu rodzajów słonecznej aktywności. Zrobiłem to, aby zademonstrować, że model stałej powierzchni Słońca jest dobrym modelem, który działa i daje nam rzeczywiste wyjaśnienie tego, co obserwujemy. Jest to model naukowy, bazujący na całkowicie na obserwacjach, takich samych, jakich dokonywał Galileusz. Różnicą jest tu jednak 400 lat technologicznego postępu, oraz miliony dolarów wyłożone na system obrazowania satelitarnego.

Gazowy model Słońca, uważany za wielką teorię, czeka wciąż na potwierdzenie bezpośrednimi obserwacjami. Nie oferuje on w dodatku żadnych przewidywań, pomimo 400 lat badań i wysiłków niezliczonej ilości naukowców. Co nam to powinno mówić o tym modelu i jego roli jako narzędzia naukowego? Jeżeli model stałej powierzchni może być potwierdzony bezpośrednimi obserwacjami, oraz potrafi wyjaśnić z dużą dokładnością to, co widzimy, dlaczego naukowcy trzymają się fałszywego modelu tylko dlatego, że jest on uznany za "akceptowalny" w środowisku naukowym? Model gazowy do dnia dzisiejszego jest tylko teorią. To, czy pasuje ona do rzeczywistości czy nie, zależy od tego, czy potrafi wyjaśnić obrazy, które są przed tobą. Są to obserwacje w czystym naukowym znaczeniu.

Michael Mozina

Link do oryginału: http://www.thesurfaceofthesun.com/observations.htm